Takie małe, a tak wnerwia.
Czym zakończy się rok oczekiwania, marzeń, rozterek, lęków Belli? Czy rozdarta między uczuciami do wampira i wilkołaka nastolatka zdoła któregoś z nich wybrać? Czy zdecyduje się na mroczną, ale pociągająca egzystencję nieśmiertelnego wampira, czy też zwalczy miłość do Edwarda i zdecyduje się pozostać zwykłym człowiekiem? Czy ten romans skończy się ślubem? I jakie będą jego konsekwencje?
źródło opisu: http://lubimyczytac.pl/
Najpierw nastał „Zmierzch”, zaświecił (a tak dokładnie to odbił światło Słońca) „Księżyc w nowiu”, nastało nagle „Zaćmienie” (zwłaszcza mojego umysłu), aż wreszcie jest tuż „Przed świtem”... Ten okropny nocny koszmar kończy się :)
Za tę recenzję zabierałam się bardzo długo i w sumie nadal nie wiem jak to wszystko podsumować. Ostatni tom sagi to prawie osiemset stron dociągania całej historii do szczęśliwego zakończenia... Szczęśliwego oczywiście dla bohaterów, nie dla czytelników (choć z drugiej strony sam koniec tego oznacza szczęście, więc...)
Śmiertelne zagrożenie, przez które nawet kiedyś się rozstali, teraz umacnia ich uczucie i postanawiają się chajtnąć. Zrobili co chcieli, ale jednym z odwiecznych dodatków do ślubu jest upojna noc poślubna. Jakoś żadne z naszych głównych bohaterów nie przewidzieli skutków i tak oto Bella miała zostać matką. Przeważnie po ślubie przychodzi czas na dzieci, jednak tutaj borykają się z większym problemem; drobna i krucha Bella nosi w sobie dziecko, które jest półwampirem. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że Belli ciąża ta nie służyła, za to mi bardzo. Nie jestem sadystką, jednak z chęcią czytałam, jak kręgosłup Belli pęka w szwach. Wreszcie w tym "horrorze" doczekałam się elementu tegoż gatunku.
Jak część z narracją Belli mogłam jako tako zdzierżyć, to przejście do historii oczami Jacoba było straszne! Co prawda autorka chyba zapomniała, że opisuje wszystko nie tylko z perspektywy Jacoba, ale też z jego duszy, więc między Bellą a naszym panem Blackiem nie było żadnych różnic. Więc co tu do niezdzierżenia? No cóż, sama świadomość, że słowa, które czytałam miały być słowami wyciągniętymi z umysłu chłopaka była niekomfortowa. Dlaczego niektóre autorki nie rozumieją, że nie potrafią pisać jak chłopak? Dlaczego za wszelką cenę chcą pokazać coś z ich perspektywy, jeżeli nie potrafią tego porządnie zbudować? Może i my, kobiety, myślimy, że faceci w porównaniu z nami są bardzo prości, co zgadzałoby się z podobieństwem do płytkiej Belli, to mimo wszystko ta „prosta” logika mężczyzn tak nie wygląda.
Z jakiejkolwiek strony autorka nie opisałaby nadchodzącego starcia z rodem Volturich, zawsze dawałoby to nadzieję na wspaniałą batalię. Jednak gdy tylko doszło do wyczekiwanej konfrontacji, emocje opadły. Od razu nasunęła mi się myśl o cieście - gdy w piekarniku pięknie rośnie, wydawać by się mogło, że będzie odzwierciedleniem geniuszu sztuki kulinarnej, a gdy tylko je wyjmujemy, opada i staje się zwykłym domowym ciastem. I tak było z całą tą walką. Domowe i rodzinne spotkanie na pokrytej śniegiem łące. Nic fascynującego. Odrobina nadziei na ciekawy fragment w całej tej sadze zagasła.
Morał z tego krótki i niektórym dobrze znany - przy sadze "Zmierzch" uśmiech z radości czytania nie będzie nam dany.
Piękny morał, wg mnie bardzo pasujący do tej książki :D
OdpowiedzUsuń